sobota, 13 września 2014

Słomiana wdowa

Zmieniłam pracę. Zmieniłam branżę. Organizujemy przeprowadzkę. Głowy już nie mam, czasu również, wyrabiam 200% normy i stało się, organizm się zbuntował i się rozchorowałam. Chrypię jak stary gruźlik i budzę się w nocy. To wszystko z przemęczenia, braku snu, nerwów. Jednak to nie bujdy, że baby są fizycznie słabsze, mimo że ciągle nam się wmawia, że można wszystko pogodzić - i pracę, i dziecko, i dom. I być dobrym w każdej z tych dziedzin. No kurna nie ma opcji.

Więc stała się piękna rzecz, wyjechali do babci a mnie zostawili. Spałam do południa, wyprałam miśki (Stefan, wybacz, rozpadasz się już!), ciuchy normalne, rozwiesiłam, wybrałam co trzeba kupić w necie, do sklepu się przeszłam i gotuję zupę na zaprawienie w słoiki. Z czynów bohaterskich to zeżarłam całą paczkę ciastek Amerykanki Wedla, niezłe. Maczając je w mleku. Ludzie, ile czasu ja tego nie robiłam! Normalnie zacznę krzyczeć to z okna albo polecę sobie wytatuować na nadgarstku coby mieć dowód!

Z natury jestem leniwa, tylko bym książki czytała, migdaliła się z mężem i piła kawkę. Więcej grzechów nie pamiętam. Delektuję się lavazzą i pięknym słowem z fejsowego profilu "Z uniesien pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń - wzruszenie ramion". Tyle rzeczy robię wbrew sobie, że nie wiem kiedy przekraczam granice własnych sił i możliwości. Więc za chwilę jestem chora albo zołzuję na dziecko czy męża. Wściekam się nieproporcjonalnie do sytuacji. Bo od miesięcy nie przeczytałam więcej niż kawałka książki. Bo mnie tyle rzeczy fizycznie boli a nic z tym nie można zrobić, a mam dopiero trzydziechę na karku. I paradoksalnie - bo czuję, że jestem matką i żoną do dupy bo nie jestem "kobietą domową" - źle się czuję ograniczona tylko do tej roli, nie zawsze mam obiad na stole i zapominam założyć dziecku kapcie. Z braku czasu na siebie zaniedbuję także męża. I tym podobne. Mam nadzieję, że w ten weekend odpocznę i uporządkuję myśli. Pierwszy raz od kilku miesięcy zjadłam słodkie siedząc jak człowiek przy stole i nie chowając się przed dzieckiem. Jem kiedy jestem głodna rzeczy, które nie są resztkami. Zauważam, jak kwiaty urosły w doniczkach i jak miłą mam kołdrę.

Przed nami jeszcze gorętszy czas - przeprowadzka i przedszkole Łukaszka. Nie wiem, jak to ogarniemy, jeszcze tyle rzeczy trzeba zrobić a czasu i osób do pomocy brak. Trzymajcie kciuki.

środa, 13 sierpnia 2014

Czasem. Na poważnie.

Czasem zastanawiam się, co bym teraz robiła gdybym była sama. Singielka, bez dziecka. Bez psa ale pewnie z paprotką. Jadłabym lepiej. Mało, ale pewnie żywieniowiec pochwaliłby jakość i zbilansowanie posiłków. Gotowałabym to, co naprawdę lubię, ale pewnie i tak narzekałabym w duchu, że w tak małych ilościach gotować po prostu nie umiem. Delektowałabym się kawą od pierwszego do ostatniego łyka. Przeczytałabym kupioną gazetę i miała stos książek przy łóżku. Czytałabym. I i tak wyrzucałabym sobie, że stos rośnie i nie mam kiedy przeczytać tego co bym chciała. Smuciłabym się widząc zakochanych, bo w głębi duszy chyba jednak nie jestem samotnikiem. Przejmowałabym się pierdołami typu nowe naczynko pękło mi na nosie, nie stać mnie na tą fantastyczną torebkę, ale ta Klaudyna to franca i wredna małpa. Chodziłabym pewnie na taniec, jogę, jeździła na rowerze, należała do jakiegoś kółka zainteresowań. Widywała się z koleżankami i była przez nie zapraszana (!). Marzyłabym o psie i pewnie kupiłabym sobie choć chomika. I rozpaczałabym po śmierci każdego zwierzaka jakby to było własne dziecko. Chyba byłabym zdrowsza, a na pewno wyględniejsza (uwielbiam to słowo, dzięki, Bartku Wierzbięto - vide Shrek!) i bardziej wyspana. Chyba szukałabym faceta, i raczej na pewno miałabym przygody z facetami w stylu lasek z SATC. Rozwijałabym się wiedzowo i fizycznie. Ale nie cukierniczo, bo kto piecze całą blachę ciasta tylko dla siebie? Zaraz, zaraz, a dla znajomych nie można? Ufff, no, to byłabym w gazetce Lidla zamiast tego śmiesznego łysolka w creepy muszce.

Czy byłabym szczęśliwsza? Nie wiem, byłabym inna. Inne rzeczy by mnie zajmowały, pochłaniały czas i energię. Ale też chyba miałabym tej energii więcej, bo miałabym czym palić w piecyku ja. Teraz czuję, że jadę na oparach.

Czasem jest dobry dzień, nie ma 30oC w mieszkaniu, nie jestem na końcu cyklu, mam świadomość, że zrobiłam coś sensownego. A czasem z trudem robię absolutne minimum (ogarniam dziecko i zwierzyniec, robię siku), i nic więcej. Przepraszam, więcej, bo więcej to jest o to, że gryzę się, że nic konkretnego nie zrobiłam, nie jestem użyteczna (dzięki wam, nowelki pozytywistyczne!), jestem do niczego. A mogłabym, ale naprawdę NIE MAM SIŁ. Błędne koło. Zjadam własny ogon. W necie pełno jest stron porad, wskazówek, itp., jak zachować równowagę. Jedz dobrze, wysypiaj się, uprawiaj sport, miej czas dla siebie. Cudowne, fantastyczne, genialne rady. Że też wcześniej na to sama nie wpadłam?!?

Czy w sytuacji, gdy nie mogę tego programu choćby w minimum zrealizować, mam zapaść w sen zimowy tam w środku? Schować ego pod potrzebami i pragnieniami, i tylko zerkać na ich cienie - tyle i aż tyle? Trailery zamiast filmów. SMS zamiast rozmowy bo nikt nie ma czasu. Tekst z okładki książki zamiast lektury. Rzucone na odczep kocham cię (czuć kiedy na odczep, a kiedy tak naprawdę) zamiast szczerego uścisku i bliskiego kontaktu. Boję się, że gdy już zasnę, nie znajdę sposobu by się obudzić. Że nie będzie czego budzić. Że z tego kokona nie wyjdzie motyl ale echo. Nie wiem, dlaczego ciągle nie mogę sobie tego wszystkiego poukładać. Bo jestem już inna? Trzy lata temu urodziłam pięknego, zdrowego chłopca i to coś, co stało się Miotlarką gdy tylko opadła kurtyna adrenaliny.

środa, 6 sierpnia 2014

Z cyklu przyjemnostki: czekolada PRAWIE jak z pistacjami

Ktoś powie prawie z pogardliwym prychnięciem. Ja powiem, dobra, ale czasem czasem oj czasem to prawie wystarczy.

Przedstawiam czekoladę
Alpen Gold Migdał lekko solony
 (z karmelizowanymi solonymi migdałami)

Składniki:
cukier, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, serwatka w proszku, migdały (4,5%), tłuszcze roślinne, tłuszcz mleczny, emulgatory (lecytyna sojowa, E476, lecytyna słonecznikowa), sól.

525 kcal/100 g
Cena: 2,89 zł za 90 g tabliczkę (Tesco)

Skład niedobry, cukier i mleko pełne w proszku (pełne więc tłuste!) wyprzedziły miazgę kakaową (marne 25%, już dyskontówki są lepsze), najcenniejszą rzecz w czekoladzie. Oprócz tłuszczu kakaowego mamy jeszcze tłuszcze roślinne (czyli margarynę) i tłuszcz mleczny (coś jakby masło), więc zapotrzebowanie na nasycone kwasy tłuszczone zostało pokryte. Aż trzy emulgatory gratis.

Miałam mieszane uczucia, ale jako że żdżarłam prawie całą (nie jestem pewna czy ją kocham czy nienawidzę, zjem jeszcze kostkę, wtedy zdecyduję), muszę napisać że chyba mi smakowała, może dlatego że wreszcie przesłuchałam Ultraviolence Lany del Rey? Nie wiem. Wiem jednak, że jeśli masz ochotę na lekko słoną bardzo słodką czekoladę, coś pochrupać, coś nowego, możesz dać się skusić. Aczkolwiek szału nie robi, fajerwerki będą na Nowy Rok. Albo w sypialni. Albo przejedziesz się na kredce leżącej na podłodze i Twoja głowa bardzo szybko spotka się z podłogą.

Czy kupiłabym jeszcze raz? Tylko jeśli miałabym mocną smakę na to. Inaczej szkoda kalorii.

środa, 30 lipca 2014

Dlaczego czytam blogi

To miało być ładne zdjęcie na bloga. Reality strikes back.

No właśnie, dlaczego? Jedno z praw Miotlarki mówi, że im masz mniej czasu (nie wyrabiasz się, czas dla siebie już dawno obcięłaś), tym trudniej jest się oprzeć pokusie zajrzenia w internety. I na ulubione blogi. A nawet szaleństwo i stuknięcie w linka bloga którego się jeszcze nie znało. NAPRAWDĘ nie mam czasu, więc dlaczego zamiast pracować, klikam czyjś blog, czytam, mimo że wiem, że zapłacę za to pracując do późna i zmartwychwstając (a nie normalne wstając) rano???

Właśnie dlatego że nie mam czasu. Bo nie miałam go od dawna. Bo od tygodni nie wypiłam spokojnie kawy. Bo książki nie tknęłam od miesięcy (o, przepraszam, skłamałabym, czytam dużo, jak się nazywała książka która zdobyła Nike? Poczytaj mi mamo? nie? a to peszek). Bo jakbym już nie istniała, jest tu tylko ludzik do pracy, obsługi dziecka, partnera, psa i domu. Odwiedziny u teściów (przecież dziecko musi odwiedzać babcię!) zamiast weekendu tylko dla nas. Zakupy spożywcze w ramach rozrywki.

Nie da się odżegnać od siebie, od tego kawałka czasu tylko dla nas. Przed narodzinami dziecka byłam osobą ciekawą świata, czytającą i mającą opinię, aż tak się nie zmieniłam! To co, że rozstępy, że włosy zrzedły, że często wyglądam jak miś panda. Still me.

Więc wchodzę na ulubione blogi i czytam. I chłonę życie, choć cudze. Czasem czuję, jakbym swojego nie miała, tak blade i mdłe się wydaje. Choć może to nieprawda. Więc bywa, że zazdroszczę. Gdy się nazazdraszczam dość, myślę, co by tu u siebie zrobić żeby też było fajniej. Bo to nie jest tak, że ktoś ma same sukcesy, dziecko zawsze czyściutkie (i można focić!), zawsze ma się nogi ogolone, bywa się w knajpach i wie, co w kulturze piszczy. Zdjęcia przed wrzutem na instagrama przebiera się. Odkrycie Ameryki;) Moje zdjęcie modżajto wyglądało tak: weź, daj mu jeszcze tego jabłka, mało zjadł, zrobię sobie foto na insta. Jak już się wychodzi GDZIEŚ, to koniecznie trzeba zdać światu relację. Czy pochwalić się? Niektórzy na pewno dlatego. A ja robię to dla siebie. W chwili zwątpienia przeglądam swojego insta, gdzie zdjęcia mam specjalnie wybrane, potraktowane filtrami, i wspominam. Tak ładnie jadł, o, a później spektakularnie opluł psa, pamiętasz? Tu dałam filtr który ma ciemną ramkę żeby nie było widać tej okropnej bluzki, no naprawdę muszę ją już wywalić. Ale fajnie wyszliśmy. To ciastko było stare i za słodkie ale i tak mi smakowało, tobie też? i tak dalej:) Czasem trzeba po prostu zmienić punkt widzenia. W zanadrzu mam jeszcze słoik (sic!), o którym napiszę kiedyś:)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Dlaczego lajki rządzą fejsbuczkiem

Cosmos bipinnatus
Źródło: wiki
Pamiętacie, jak zaczynał się film "Amelia" Jeneuta? Przedstawieniem bohaterów przez pryzmat ich preferencji, tego co uważają za miłe a co budzi niechęć. Mamy różne kolory włosów, wzrost, wagę, kształt paznokci. I różne gusta, które świadczą o tym jaką jest się osobą. Lubię wiedzieć, co kto lubi, i gdy widzę, słyszę czy w inny sposób doświadczam jakiejś rzeczy, przypomina mi się dana osoba. To jest ulubiona piosenka Zosi. O, kolor Łukaszka. Tacie by się podobało. I raczej nie pamiętam tych negatywnych rzeczy, tylko dobre. I chyba nie tylko ja lubię wiedzieć co kto lubi. Na fejsie nie ma Dislike, mimo że czasem byłby wręcz konieczny. A więc?

Lubię gdy facet - ojciec małego dziecka ma podkrążone oczy bo to znaczy że też wstaje do dzieciaka. Kwiaty kosmosy i nasturcje. Stare filmy. Czionkę Lobster, bo pachnie retro. Sikory - mają tyle rodzajów odgłosów na różne okazje (ciepłociepłociepło, zimnooo zimnoo, niewiem niewiem niewiem, jeeeść jeeeść, intruz intruz, itd.), i w ogóle ptaki. Szmaragd Morza Śródziemnego i mokry piasek między palcami stóp. Zieloną kredkę do oczu która u mnie lepiej podkreśla zieleń niż fioletowa, spierdalajcie wizażystki. Podgryzać tych, których kocham (zgadnijcie, kto powiedział "Mamusia nie odgryzie uszka. Ono jest zamontowane":). Drewniane koniki. Ziemniaki w mundurkach z koperkiem, do tego sadzone jajko i maślankę. Wiejskie kubki (czy widzieliście, jakie skarby można dostać w wiejskich sklepach z mydłem i powidłem?). Dotyk futra psa nagrzanego po smażingu. Oglądać stare fotografie. Znaleźć odcisk palca malarza na malowanych drzwiach czy ślady w betonie, wszystko to, co nadaje unikatowości. Pierwszego kosa wiosny. Gryźć szczotkę do zębów. Jeść surowe ciasto (Salmonella? czy to się je z frytkami?). Słuchać co kto lubi.

Nie lubię wodorostów gdy mnie smyrają jak płynę. Pijanych ludzi. Bełkotu także na trzeźwo. Gdy wieczko od jogurtu urywa się albo jogurt opluje (zawsze na świeży ciuch!). Gdy zepsuje mi się jedzenie i muszę wyrzucić. Bylejakości i braku czasu które teraz wszech-panują. Suchych rąk. Miękkich wafelków. Jesieni, bo zapowiada zimę. Zwłaszcza listopada. Wstawać. Gdy po opalaniu mogę kulać sobie brud (Dzieci, co się wytworzy gdy bardzo szybko potrzemy ręce? - pyta fizyk. Takie małe czarne kuleczki - odpowiada Jasio). Czekać, bo tyle rzeczy muszę zrobić, a tu czekam.


Dobrych rzeczy jest jakby więcej. To dobrze, prawda? Ja tam to lubię. A jak wygląda Twoja lista?

piątek, 18 lipca 2014

What do we say to the God of death? Not today.

 Źródło: Internety
Kiedyś pojadę do Paryża.
Spróbuję makaroników Laduree i pewnie stwierdzę, że dupy nie urywają.
Spędzę bite 2 tygodnie nad morzem nie jedząc byle czego w biegu i nie spiesząc się.
Minie bunt 2-, 3-, kuffa-x-latka.
Zrobię sobie tatuaż.
Przeczytam gazetę którą kupiłam.
I wszystkie książki które tylko wącham, nie mając czasu na więcej.
Kupię naprawdę porządną czarną kurtkę, dla siebie.
Wypiję kawę ze spokojem, bez milijona przeszkadzań i/lub wyrzutów sumienia.
Poukładam sobie wszystko w głowie.
Pogodzę się z tym, czego nie mogę zmienić i na co nie mam wpływu.
Powiem prawdę.
Przestanę (się) gryźć.
I miotać.
Pozostając jednak na swojej miotle.



ale nie dziś. Jeszcze żywam. Nasuwające się wnioski nie dodają energii, wręcz przeciwnie, ale co poradzę. Miał być post pozytywny, wyszło prawdziwie. Nie mam wysmakowanych kadrów. Zdjęcia na bloga ładuję z nokiowego smartfona, nie lustrzanki. Nie mam babci do dziecka ani z górki. I nie zamierzam tego kryć, zbyt dużo kłamstw jest w realu. How are you? Fine, as always. I wish, myślisz. Idę pogłaskać psicę.

piątek, 4 lipca 2014

Przed urlopem. Spakuję was a wy jedźcie i mnie zostawcie


Są dni i wieczory gdy obiad za obiadem to chleb i pomidory w jogurcie. Jajko. Ewentualnie. Czekolada zamiast kolacji gdy jednak się złamię. Zamiast trzech kremów na twarz (pod oczy, no patrzże jakie zmarszczki ci się robią, na naczynka na policzkach, na resztę paszczy) - wsmarowuję zbyt tłustą Ziaję nagietkową. Wklepywanie to robiłam cały dzień, ale dupska Dziedzica, więc sił zostało tylko na rozsmarowanie mazi. A i to w danej chwili uważam za sukces. Sprzątam tylko te koty kurzu o które się potknę. Pies dostaje jeść tylko dlatego że inteligentna bestia ma własny zegarek i siedzi pod kuchenką wiercąc wzrokiem. Mąż nie pamięta jak mam na imię i nazywa moje majtki wiszące na suszarce już nie majteczkami ale gaciami (Ściągnąć już te gacie?) (sic!). Chciałabym napisać (i uwierzyć w to), że teraz, gdy mamy jechać na tydzień nad jezioro, już będzie inaczej, odpoczniemy, nabędziemy się razem. Czas pokaże. Mam tylko nadzieję że jakieś siły z siebie wykrzeszę ponad warknięcia dajcie wy mi jeszcze pospać. Bo teraz to na nogach trzyma mnie drin kawa + 2 ibupromy do paszczy. Nie smućmy już jednak bo podobno energia idzie tam, gdzie myśl.

Mamy najpiękniejszy miesiąc, silne mocą lato, jeszcze nie tak młodociane jak czerwcowe i nie tak nasycone dojrzałością i później smutkiem że to sierpień przechodzi we wrzesień. Gdy dni są nieprzyzwoicie długie a noce ledwo ochłodzą a już się kończą.

Czy też tak macie że DOKŁADNIE o 3ciej w nocy odzywa się u Was jeden gatunek ptaka, zawsze ten sam i dokładnie o tej samej godzinie? W lesie można dokładnie określić czas rano właśnie po ptasich głosach - kolejno budzą się gatunki ptaków śpiące na następujących po sobie wysokościach drzew (tak jak idą promienie), i zaczynają trele. Ja na trele swojego ptaszorka mruczę Jak dasz mi jeszcze pół godziny, dam ci stówę. Na szczęście nie zgadza się bo już dawno komornik zlicytowałby mi komputer za długi, i na czym bym teraz pisała?:)

PS Otchłanie internetu przyniosły mi taki dowcipasek. Boki zerwałam więc polecam go i tu: