Zmieniłam pracę. Zmieniłam branżę. Organizujemy przeprowadzkę. Głowy już nie mam, czasu również, wyrabiam 200% normy i stało się, organizm się zbuntował i się rozchorowałam. Chrypię jak stary gruźlik i budzę się w nocy. To wszystko z przemęczenia, braku snu, nerwów. Jednak to nie bujdy, że baby są fizycznie słabsze, mimo że ciągle nam się wmawia, że można wszystko pogodzić - i pracę, i dziecko, i dom. I być dobrym w każdej z tych dziedzin. No kurna nie ma opcji.
Więc stała się piękna rzecz, wyjechali do babci a mnie zostawili. Spałam do południa, wyprałam miśki (Stefan, wybacz, rozpadasz się już!), ciuchy normalne, rozwiesiłam, wybrałam co trzeba kupić w necie, do sklepu się przeszłam i gotuję zupę na zaprawienie w słoiki. Z czynów bohaterskich to zeżarłam całą paczkę ciastek Amerykanki Wedla, niezłe. Maczając je w mleku. Ludzie, ile czasu ja tego nie robiłam! Normalnie zacznę krzyczeć to z okna albo polecę sobie wytatuować na nadgarstku coby mieć dowód!
Z natury jestem leniwa, tylko bym książki czytała, migdaliła się z mężem i piła kawkę. Więcej grzechów nie pamiętam. Delektuję się lavazzą i pięknym słowem z fejsowego profilu "Z uniesien pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń - wzruszenie ramion". Tyle rzeczy robię wbrew sobie, że nie wiem kiedy przekraczam granice własnych sił i możliwości. Więc za chwilę jestem chora albo zołzuję na dziecko czy męża. Wściekam się nieproporcjonalnie do sytuacji. Bo od miesięcy nie przeczytałam więcej niż kawałka książki. Bo mnie tyle rzeczy fizycznie boli a nic z tym nie można zrobić, a mam dopiero trzydziechę na karku. I paradoksalnie - bo czuję, że jestem matką i żoną do dupy bo nie jestem "kobietą domową" - źle się czuję ograniczona tylko do tej roli, nie zawsze mam obiad na stole i zapominam założyć dziecku kapcie. Z braku czasu na siebie zaniedbuję także męża. I tym podobne. Mam nadzieję, że w ten weekend odpocznę i uporządkuję myśli. Pierwszy raz od kilku miesięcy zjadłam słodkie siedząc jak człowiek przy stole i nie chowając się przed dzieckiem. Jem kiedy jestem głodna rzeczy, które nie są resztkami. Zauważam, jak kwiaty urosły w doniczkach i jak miłą mam kołdrę.
Przed nami jeszcze gorętszy czas - przeprowadzka i przedszkole Łukaszka. Nie wiem, jak to ogarniemy, jeszcze tyle rzeczy trzeba zrobić a czasu i osób do pomocy brak. Trzymajcie kciuki.